wtorek, 3 marca 2015

Master of puppets



Jesteśmy wszyscy co do jednego takimi marionetkami do pociągania za sznureczki. I nic na to nie możemy poradzić, takie mamy ograniczenia poznawcze. Jedno co możemy próbować z tym robić, to wyrabiać w sobie sceptycyzm co do informacji, jakimi bombarduje nas świat i nie wyłączać myślenia.
Z roku na rok rośnie ilość informacji do której mamy dostęp. Dawniej człowiek sam sobie z tym radził, nowe informacje praktycznie się nie zdarzały, o tym co się stało w stolicy nasi pradziadkowie dowiadywali się po tygodniu, a informacje z zagranicy docierały po miesiącu. Informacje uleżałe i przeterminowane.  Świat był stabilny, przewidywalny i swój własny.
Teraz choćby cały dzień siedzieć z głową w TV lub w Internecie nie jesteśmy w stanie przyswoić wszystkich dostępnych informacji. A ponieważ tkwi w nas głęboko potrzeba wiedzy, szukamy, przerzucamy strony, może nawet sprawdzamy facebooka. Generalnie świadomość o tym, że nie zagraża bezpośrednie niebezpieczeństwo uspokaja, a samo przekonywanie się o tym staje się głodem informacyjnym. I tu pojawiło się pole działania dla fachowców od mediów, dziennikarzy i całej grupy ludzi od marketingu, socjologii i mechanizmów wpływu społecznego.
Przygotowanie atrakcyjnej papki informacyjnej nie różni się zbytnio od upichcenia aromatycznej potrawy. Bierzemy trzy odpowiednio skrojone podstawowe fakty, dodajemy szczyptę obyczajowej pikanterii, doprawiamy dreszczem zbrodni i polewamy obficie cudzym nieszczęściem, a to wszystko z przystawkami z michałków czyli głupawych informacyjek o niczym. Jest to papka smaczna, treściwa i zaspokajająca podstawowe potrzeby poznawcze, choć na dodatek zapychająca arterie myślowe złogami głupot i pomyłek. Papka jest bywa tak atrakcyjnie opakowana, że potrafi działać jak narkotyk.
Obecnie mamy również do czynienia z drugim obiegiem informacji, który tworzymy sami powielając memy w sieciach społecznościowych. Kto wie czy owo beznamiętne powielanie przez nas informacji nie pierze i nie wyjaławia nam mózgów nawet lepiej niż medialna papka w TV. Pierwszy lepszy przykład – Prezydent Komorowski podczas wizyty w japońskim parlamencie  stanął na fotelu sprawozdawcy – ta wiadomość obiegła całą Polskę, cały Internet i chyba nie ma Polaka, który by o tym nie słyszał i z tego się nie śmiał. No więc w czym problem? Tam nie ma i nigdy nie było fotela. Ale jak to nie ma, przecież wszyscy mówią … No właśnie, skoro wszyscy mówią to musi być prawda, a tymczasem atrakcyjność medialna memu sprawiła, że wyłączyliśmy sobie sceptycyzm i myślenie i daliśmy się wszyscy podejść, ja też. Fotela naprawdę tam nie było, Komorowski wlazł na stopień i krzyczał na Kozieja „Chodź szogunie” co zadziwiło Japończyków. Tylko (aż) tyle.
Zwróćcie uwagę, że nie ma ludzi odpornych na przysłowiowe „wciskanie kitu”. Dajemy się ogrywać każdemu, kto przygotowuje zestaw informacji. Kto by to nie był, ma nas w ręku. Zatańczymy jak nam zagrają. To co robić jeśli chcemy zachować swój obiektywizm? Wątpić, sprawdzać i nie dowierzać na słowo. Oglądać „fakt” z różnych stron i w różnych narracjach. Co o tym pisze Al-Jazeera, a co Izvestia. Jeżeli narratorem jest strona lub bohater danego wydarzenia, to koniecznie zobaczyć co tym pisze strona przeciwna? Media to potęga, to broń gorsza od głowic jądrowych i jak widzimy na przykładzie Rosji, broń używana z precyzją i śmiertelną skutecznością. Nie na darmo Putin ma w Rosji 86% poparcia, jeszcze trochę, a będą mu malować ikony po cerkwiach.
Ten tekst miał się nazywać całkiem inaczej, ale podczas pisania gdzieś w głowie nuciła mi się stara piosenka zespołu Metallica, niech będzie jej kawałek jako puenta:
Master of puppets, I'm pulling your strings
Twisting your mind and smashing your dreams
Blinded by me, you can't see a thing
(Mistrz marionetek, pociągam za twoje sznurki
Wykręcając twój umysł i rozbijając twe sny
Oślepiony przeze mnie, nie widzisz już nic)

czwartek, 29 stycznia 2015

Ratunku sąsiedzi gwałcą czyli całe życie z wariatami.



Nie wiem jak to się dzieje, ale mam chyba w sobie coś takiego, że po chwili rozmowy przypadkowi ludzie jakoś tak się przede mną otwierają i z normalnego człowieka, zda się na pierwszy rzut oka wykształconego, eleganckiego i kulturalnego wyłazi wariat. 

Proszę Pana, jak już rozmawiamy, może mi Pan coś doradzi <rozgląda się nerwowo>. Sąsiad meble w mieszkaniu mi przesuwa jak wychodzę po zakupy. No tak, ma dorobione klucze i jak tylko wyjdę to mi wersalkę i sygment przestawia, wiem, bo jak wracam to za każdym razem mierzę centymetrem i zawsze o centymetr-dwa jest różnica – i co ja mam robić? Nie, nie będę dorabiać nowego zamka, bo mam już pięć i starczy. Że co? Zmienić wkładki? Panie! Wariatkę pan ze mnie chcesz zrobić !?!

Nie mam zielonego pojęcia jak w bezpośrednich kontraktach traktować ludzi z problemami psychicznymi. Oni sią bardzo nieszczęśliwi i bardzo ciężko przezywają swoje urojenia, które są dla nich całkiem realne. Z jednej strony człowiek chce jakoś im pomóc, ale nie wiadomo czy zaprzeczać i prowadzić do konfliktu, czy potakiwać i samemu wychodzić na idiotę.

Ludzie pomocy, bo już nie wytrzymam, wszystko mnie boli, muszę usiąść <płacze>. Pomóżcie, bo sąsiedzi mnie gwałcą. Nie, nie dzwońcie na policję, bo już tam byłam, właśnie wracam, ale nie pomogą mi. Jak to jak mnie gwałcą, normalnie, jak wracam do domu, to oni siedzą na ławce przed klatką i na mnie już czekają, a jak przechodzę obok to się zaczyna. Nie, nie rzucają się na mnie, w myślach mnie gwałcą, ale tak mocno, że aż mnie krzyż boli i już dłużej nie wytrzymam.

Niedługo, 23 lutego będziemy obchodzili ogólnopolski dzień walki z depresją, będą akcje, plakaty, jakieś migawki w TV, jedna mądra głowa coś powie, druga z powagą pokiwa. Długotrwała depresja, do tego samotność i niezrozumienie otaczającego świata to najprostsza droga do zafundowania sobie problemów z psychiką. Czasami wystarczy porozmawiać, podzielić się z tym sąsiadem dobrym słowem, zainteresować się nim, nawet jeśli nie z potrzeby serca, to chociaż z czystego egoizmu – co by nie odkręcił gazu.

A wie Pan, to oni są wszystkiemu winni, sprzedali nas za grosze, traktują jak zwierzęta, a sami chodzą bezczelnie pomiędzy nami, ale ja już nauczyłem się odróżniać ich po chodzie. Kiedyś puszczali mi prądy rurami od centralnego i podsłuchiwali, ale mam zakręcone. Czy mogą puszczać to rurami od gazu? Niech Pan się odsunie od okna! <wygląda ukradkiem przez okno> Dobrze, dzisiaj nie latają, ale wczoraj całe chmary ich były. O! Jeden leci! Leci!

Wbrew pozorom bardzo dużo ludzi cierpi na zaburzenia umysłowe, oni są wśród nas, funkcjonują raz lepiej, raz gorzej – a my udajemy, że ich nie ma albo naśmiewamy się. W zasadzie są niegroźni, to my, teoretycznie „zdrowi na umyśle”, stygmatyzując ich, stanowimy dla nich największe zagrożenie. A wystarczy wciągnąć ich w życie społeczne, zagadać, zainteresować się, wyciągnąć przysłowiową rękę. 

Tylko i aż tyle.

czwartek, 22 stycznia 2015

Dwa łyki bielawskiej polityki.



Choćbym nie wiem jak starał się od tematu uciec, to zawsze gdzieś tam z tyłu się czai i nie pozwala o sobie zapomnieć. Co zrobić, strasznie lubię to moje małe miasteczko i dobrze mu życzę. A tymczasem zamiast się po zmianie władzy uspokoić, cały czas coś budzi mój niepokój i obawę o możliwe rozczarowanie.
Oczywiście bardzo dobrze się stało, że Bielawianie powiedzieli ekipie Dźwiniela basta! Panowie wielokroć udowadniali, że są największym zagrożeniem dla Bielawy i całe szczęście, że przeszli do historii. Po ogłoszeniu wyników wyborów cieszyliśmy się jak dzieci wierząc głęboko, że się odmieni na dobre. Z pewnością dwa miesiące rządzenia to zdecydowanie za mało aby oceniać władze, tu potrzeba uczciwie dać rok czasu, ale pierwsze decyzje są i są one dyskusyjne. A ponieważ nic tak dobrze władzy nie robi jak patrzenie jej na ręce, no to się przyjrzyjmy.
Pan Łyżwa sięgał po władze w mieście pod kilkoma hasłami. Najpilniejsze i najprostsze zadanie to zrobienie porządku z nepotyzmem, kumoterstwem, rozbicie klik trzymających władze i towarzystw wzajemnego poklepywania się po plecach. I co? I tak sobie. Najpoważniejszy problem w postaci BARLu wciąż nabrzmiewa i nie jest rozwiązany. Dlaczego? Nie wiemy nadal nic o stanie miasta, choćby w zarysach, czy ktoś to w ogóle bada? Trudno mi komentować dotychczasowe decyzje personalne, bo każdy ma szanse się zmienić na lepsze, ale zachowuję zdrowy sceptycyzm. Poczekam do grudnia. Ale obawy mam.
I choć „sprawdzony zespół” przeszedł do historii, to trudno oprzeć się wrażeniu, że historia może się powtórzyć. Oczywiście nie będzie to Pan emeryt Dźwiniel, taka sztuka się nikomu nie udała, ale w kolejnych wyborach Andrzej Hordyj będzie z pewnością poważnym kontrkandydatem dla Piotra Łyżwy. Najbliższy rok będzie testem dla obecnego burmistrza. Oczekuję, że do końca grudnia w Bielawie zostanie podpisany przynajmniej jeden akt notarialny dotyczący działki pod budowę nowego zakładu, że sieć cieplna zostanie przekazana spółdzielcom zgodnie z obietnicą i będą mniej płacić za ciepło, że zostanie podpisany akt notarialny kupna zbiornika oraz, że powstanie w Bielawie chociaż jedna atrakcja turystyczna dla przeciętnego mieszkańca Wrocławia – taka, żeby chciało mu się tu przyjechać i powracać z zadowoleniem.
Przy grudniowej ocenie władzy nie będą mnie obchodzić żadne ronda, drogi, chodniki i przystanki – to elementarz i każda władza to robi rękoma swoich wydziałów inwestycji – tylko zrobienie porządku w mieście i te cztery powyższe tematy. Mam nadzieję i wierzę w to, że nowa władza podoła powyższym tematom, choć ta moja wiara jest wystawiana na coraz większą próbę. Jeżeli Pan Piotr Łyżwa odpuści sobie któryś z tych punktów, nie będzie mu się chciało lub nie będzie potrafił, ewentualnie da się przekonać, że dobrze jest jak jest, to będzie to jego pierwsze i ostatnie burmistrzowanie, a kto wie, czy nie przedwcześnie zakończone.
Panie i Panowie przy władzy, nie zawiedźcie nadziei Bielawian, bo nie wybaczą tego. Powodzenia i do roboty!

poniedziałek, 19 stycznia 2015

Polak, Turek dwa bratanki.



Z Turcją i Turkami od dawien dawna mam problem, taki klasyczny dualizm poznawczy z którego trudno przeprowadzić racjonalne wnioskowanie. Jest późny wieczór w Side, siedzimy przy stoliku pod figowcem tuż obok antycznej tawerny pamiętającej czasy Marka Antoniusza i Kleopatry, a może i wcześniejsze. Znad zatoki powiewa delikatny wiaterek, wino jest doskonałe. Anatolia to jedno z tych pięknych miejsc na ziemi, obfitujących w powstania i upadki wielkich kultur, filozofii i cywilizacji. Małe miasteczko pełne starożytności czasów hellenistycznych, rzymskich i bizantyjskich jest przykładem na zawiłości historyczne tego kraju. Wszystko piękne, tylko żeby jeszcze tylko nie było tu tych Turków…
29 maja 1453 roku wypadało we wtorek. W tym dniu Turcy po długim oblężeniu zdobyli Konstantynopol i przypieczętowali ostateczny upadek Bizancjum. Przerażeni mieszkańcy zebrali się przy kolumnie Konstantyna Wielkiego, bowiem jedno z proroctw głosiło, że gdy tylko Turcy zbliżą się do kolumny z nieba zstąpi anioł i przekaże cesarstwo wraz z mieczem nieznanemu, stojącemu przy kolumnie człowiekowi, który na czele armii odniesie zwycięstwo. Większość z nich została oczywiście wymordowana. Cały potężny obszar Azji Mniejszej dostał się pod panowanie otomańskie, kolebka chrześcijaństwa upadła, tylko w samym Side były 3 bazyliki, po których zostały pokruszone mury przysypywane piaskiem. Pochód potęgi otomańskiej został zatrzymany dopiero 230 lat później pod Wiedniem, przez wojska polskie.
Nie pierwszy to raz, kiedy to Polacy spotkali się z Turkami. Pierwszy kontakt nastąpił długo przed zdobyciem Konstantynopola - Polska była pierwszym krajem w Europie, który nawiązał stosunki dyplomatyczne z dworem sułtana. Przez całą naszą wspólną historię wzajemne kontakty opierały się na poszanowaniu przeciwnika, a okresy konfliktów przeplatały się z okresami przyjaźni. Nasza wspólna historia może być wzorem: Turcja nigdy nie uznała rozbiorów Polski, była nam w tym czasie przyjazna i bardzo pomocna. To właśnie Turcja przyjmowała naszych uchodźców – powstańców powstania listopadowego, to w Turcji funkcjonowała jedyna na świecie w tamtych czasach polska gmina – Adampol.
Niedługo później Turcja dała się poznać jako pierwszy na świecie kraj, w którym doszło do ludobójstwa, Turcy w okrutny sposób wymordowali zamieszkujących u siebie od wieków Ormian i Greków. Ponieważ do dziś nie uznali tej potwornej zbrodni za swoją winę, nie mogą zostać członkiem Unii Europejskiej – to w dużym skrócie, ale tak jest. A szkoda, bo dzisiejsza Turcja jest potęgą gospodarczą, surowcową i militarną. To jest samowystarczalne państwo pod każdym względem i szósta armia świata. Notoryczne „nie” dla członkostwa Turcji w UE spycha te państwo w kierunku islamizacji, gdzieś się gubi spojrzenie na laicką Turcję wielbionego tam powszechnie Kemala Paszy Ataturka, który ma pomnik w każdej, nawet najnędzniejszej wiosce.
Dlatego to wino pite w Side ma słodko-gorzki smak, siedząc na starożytnych kamieniach chcemy mocno zapomnieć, że te kamienie są oblane krwią chrześcijan i chyba zapominamy. Dobrze byłoby móc przebaczyć, ale jak przebaczać, kiedy nie ma uznania winy i prośby o przebaczenie? To w końcu jaka jest ta Turcja, dobra czy zła?
Cóż, chyba normalna, ani dobra, ani zła, obracamy mitami zamiast prawdą, z tą całą naszą wizją Turcji jest po trochę jak z kebabem doner. Pochodzi z Berlina.

piątek, 9 stycznia 2015

A więc wojna!



W końcu nas otoczyła. Po dziesięcioleciach względnego spokoju mamy oficjalną wojnę u sąsiada na wschodzie oraz nieoficjalną wojnę terrorystyczną na zachodzie. Na dodatek sami się wykrwawiamy na froncie demograficznym. Najwyższa pora coś z tym zrobić. Bo to co się dzieje na wschodzie i na zachodzie właściwie nie dziwi, sąsiedzi ciężko i wytrwale się napracowali na taki stan rzeczy. Ukraina nie zrobiła nic, ale to kompletnie nic od czasów upadku ZSRR, gorzej, poszła w korupcję i oligarchię.
Francja i ogólnie zachód nasprowadzał sobie muzułmanów na własną zgubę i właściwie już nic na to nie poradzą, już za chwilę dominującą religią na zachodzie będzie Islam, już za chwilę będą wprowadzane prawa ograniczające swobody obywatelskie i zacznie się robić naprawdę gorąco. Myślę, że to w końcu dotarło i społeczeństwa zaczynają nabierać rozumu, zdając sobie sprawę, że multi-kulti oraz mit o własnej atrakcyjności kulturowej legł w gruzach. Muzułmanie wcale, a wcale nie rwą się do asymilacji. Gorzej, o ile nawet pierwsi przybysze garnęli się do kultury zachodu, o tyle ich dzieci już tu urodzone nie mówią o sobie jesteśmy Francuzami, Niemcami czy Szwedami, tylko z powrotem jesteśmy Algierczykami, Syryjczykami, czy Bóg wie kim. Ale przede wszystkim niesiemy niewiernym Islam i będziemy podbijać Europę krzyżowców. W wielu miastach zachodniej Europy najpopularniejszym imieniem dla chłopca jest Achmed, o ile trzy lata temu ta wiadomość w odniesieniu do Amsterdamu robiła wrażenie, to teraz nikogo nie dziwi.
Dzięki Stalinowi jesteśmy państwem mono. Mononarodowym, religijnym, kulturowym, takim homogenicznym, jak serek. Nie ma fermentacji, pleśni, jedyne co nam grozi to wyschnięcie i to się niestety dzieje na potęgę. Tracimy ludność jak na wielkiej wojnie. Część wyjeżdża, część rezygnuje z założenia rodziny, wymieramy. Proszę się nie nabierać na szumne założenia funkcjonowania ZUS dłuższe niż 10 lat. Najdalej za 25 - 30 lat system padnie, będzie z grubsza 10 mln ludzi uprawnionych do świadczeń emerytalnych, 10 mln ludzi w wieku „produkcyjnym” i w porywach do 9 mln dzieci i młodzieży uczącej się. Dzisiejszy brak reformy emerytalnej poskutkuje wysypaniem się systemu w niedalekiej przyszłości, co jest pewne i oczywiste. A ponieważ za te 25 lat do głosu dojdzie pokolenie emerytów przegłosują sobie co chcą, czyli np.prywatyzację resztek polskiego majątku z lasami włącznie, bo z czegoś trzeba będzie tych ludzi utrzymać.
Co robić? Ależ to proste. Trzeba pościągać do Polski ludzi. Koniec z mono, będziemy kolorowi, będzie inaczej. Niech sobie pracują na siebie, na naszą gospodarkę, na nasze utrzymanie, na nasze bezpieczeństwo. Sedno sprawy tkwi w tym, żeby nie sprowadzać ludzi problematycznych, żadnych muzułman, żadnych partyzantów. Bierzemy wszystkich chrześcijan z krajów, gdzie ich prześladują. Afryka, Azja – niech znajdą wolność u nas, jak za dawnych czasów świetności Rzeczypospolitej. Niech powrócą nasi rodacy rozsypani po obszarach byłego ZSRR. Oni chcą tego, zechciejmy i my. Można razem zbudować piękny, tętniący życiem kraj, jako opozycja do wstrząsanego konfliktami wschodu i zachodu.
Że co, że to dyskryminacja? Oczywiście, i bardzo dobrze. Jeden z najlepiej rozwijających się krajów świata – Nowa Zelandia, za podstawę polityki imigracyjnej przyjął dyskryminację na tle rasowym. Nie wiem jak to wygląda teraz, ale działało długie lata. Jak widać z dobrym skutkiem. To co, my gorsi?

Poradnik początkującego poszukiwacza skarbów w Bielawie i okolicach – część II



Militaria – zgodnie z obietnicą tym razem o tych znaleziskach, które cięły, siekły i strzelały. Na początek ostrzeżenie: posiadanie broni palnej, jej istotnych części lub amunicji do niej, z automatu skutkuje postawieniem przez prokuratora zarzutów zagrożonych karą pozbawienia wolności do lat 8. To na wypadek pokusy zatrzymania sobie na pamiątkę tego czy owego, w stanie jak to mówią prawnicy „nie pozbawionym cech bojowych”.
Najczęściej będziemy mieli do czynienia z bronią z okresu II wojny światowej. Niemcy zamieszkujący nasze okolice broni mieli w bród. Była to najczęściej broń strzelecka długa, różnego rodzaju karabiny, sportowe, myśliwskie, ale też i jak najbardziej wojskowe. Broń ta była praktycznie zawsze ukrywana na strychach, nie spotkałem się z żadnym przypadkiem zakopania jej w ziemi. Za murłatą, na płatwi, albo przy ścianie za kominem znajdziemy mausery, sztucery i dubeltówki. Na poddaszu przedszkola przy Wolności w Bielawie odnaleziono piękną kolekcję zabytkowej broni palnej należącej do czeskiej rodziny Postpischil (to ten piękny grobowiec na cmentarzu parafialnym) – obecnie zalega w magazynach muzealnych we Wrocławiu. W latach 50-tych, w jednym z zabudowań na Wojska Polskiego wyciągnięto z poddasza 8 karabinów – po zabawie w strzelanego wylądowały na dnie zbiornika z gnojówką. Broń krótka była często chowana w stropach, pomiędzy belkami. Wystarczyło podnieść deskę na podłodze i po odgarnięciu zasypki można było chować co się chce.
O dziwo jest całkiem sporo broni radzieckiej. Na dolnej Bielawie znajdowano Mosiny, sporo amunicji produkcji radzieckiej, skąd tam tego tyle się wzięło? Taka ciekawostka, na terenie budowy kościoła na dolnej Bielawie znaleziono wbitą w ziemię bombę lotniczą SD-4.


Bomba niewątpliwie zrzucona z samolotu, bo odkopana pionowo gdzieś na głębokości 1 m, niewątpliwie niemiecka, skąd się wzięła? Czy to Niemcy bombardowali swoich? Czy to ruscy dorwali trofiejny magazyn i czyścili zawartość? Ot zagadka.
Po drugie o dziwo, jest całkiem sporo niewybuchów i niewypałów w ziemi. Pisze o dziwo, bo żadnych działań wojennych na naszych terenach nie było. A nie ma roku, aby czegoś z ziemi się nie wykopało. Największy skład pocisków wykopano przy ul.Wysokiej, przy okazji kopania kanału zasilającego zbiornik. Pojedyncze sztuki wychodzą przypadkowo, ostatnio przy wymianie przyłącza gazu przy XXV-lecia 21.

Ale świętym Gralem poszukiwaczy jest zrzutowisko broni. Albo rozbrajały się oddziały wojska, wrzucając uzbrojenie do jakiegoś dołu, albo oddziały, powiedzmy mniej formalne. W Kamionkach pewnego razu dzieciaki dorwały się do zrzutowiska w jednej ze sztolni. Pół dzieciarni w szkole naraz pojawiło się uzbrojone po zęby i dawaj na przerwie bawić się w strzelanego. Dorośli nie bawili się w milicję, zabrali broń, wrzucili z powrotem do dziury na stertę pozostałego żelastwa, a sztolnię zasypali kamorami. Ślady widać do dziś. Spore zrzutowisko ma być też jakoby w okolicy Jemnej. W Bielawie „znaleziono” dwa magazyny broni, ale to temat na zupełnie inną opowieść, bo dotyczy formowania się państwa Izrael w ogólności, a Mosadu w szczególności, na terenie tzw. Republiki Rychsbaskiej.
Z tego wszystkiego wynika, że broni było w obfitości kiedyś, nadal jest i pewnie nie prędko się wyczerpie. Sporo ludzi ma pochowane to i owo, szczególnie po okolicznych wsiach. W sumie nie wiem, czy na czarną godzinę, czy na okoliczność zmiany ustawy o broni i amunicji, żeby sobie nad kominkiem powiesić.
Broń biała to znaleziska mniej liczne, zdecydowanie w górach i zdecydowanie z wykrywaczem. Natomiast klasa tych znalezisk to cud, miód i malyna. Pełen przekrój od czasów Cesarstwa Rzymskiego do nowożytności. Sam mam w szufladzie ułomek głowni damasceńskiej o przepięknie przeplatających się warstwach, znaleziony w okolicach drogi pod górami w rejonie Prewentorium. Koledze „wyszła” pięknie zachowana szpada. Zapewne tony tego żelaza wciąż czekają na swoich odkrywców, nic tylko kopać.