Wiatr i niespodzianka
Pierwszy raz obudziłem się
podczas wielkiej śnieżycy. Zbudził mnie wiatr wyjący pośród głazów i wciskający
w każdy wolny zakamarek tumany śniegu. Kiedy na trzeci dzień przestało wiać i
można było rozejrzeć się po okolicy, ze zgrozy tak zacisnąłem korzenie, że aż
skały popękały. Zamiast w pięknym lesie lub pałacowym parku, tym razem wyrosłem
na samym skraju przepaści – a właściwie to całym pogiętym pniem wystrzelałem
poziomo wprost ze szczeliny w skałach. Chyba po raz pierwszy prześpię cały wiek
albo i dwa. Chociaż z drugiej strony, ileż może takie drzewko tkwić nad
przepaścią zanim spróchnieje, albo wiatr nie wyszarpie go wraz z korzeniami?
Dziesięć lat? Pięćdziesiąt? Może jeszcze nie wszystko stracone.
Najgorsze było pierwsze 40 lat.
Upadłem tak nisko, że zacząłem zazdrościć zwykłym sosnom i bukom. Uwierzycie?
Kiedy śniegi topniały, po dolinach całymi dniami słychać było stukot siekier. A
wtedy przez pnie okolicznych drzew przebiegały dreszcze – co za głupcy, ileż
bym dał aby drwal przyłożył siekierę do moich korzeni, aby pień wrzucili do
wody i spławili hen, do cywilizacji. A tam to już byle uzdolniony łachmyta
rozpozna mnie na pierwszy rzut kaprawego oka. A tu buki i sosny, buki i sosny,
buki i sosny, już ja te zbuki i zołzy urządzę, czekajcie, tylko odrosnę na
nowo.
Pewnego lata w pobliżu moich korzeni, rozsiadła się
grupa dzieci z nauczycielem. Smarkacze powyciągały kawałki chleba i sera, a
nauczyciel rozsiadł się na kamieniu i pytał uczniów o to, co jest najważniejsze
w życiu. Uśmiechnąłem się spod kory, zadumałem. Przypomniałem sobie poprzednie
wcielenia, ech, sporo many wyciekło z tego świata, teraz żeby przemówić i
podporządkować sobie nosicieli musiałem już czekać na rękę rzemieślnika, aby ta
uformowała ze mnie odpowiedni instrument – a musicie wiedzieć, że rzadko
czekałem dłużej niż 10 lat. Najczęściej byłem piszczałką, fletem albo prostą
fujarką. W mniej wojowniczych wcieleniach – a właściwie prawdę mówiąc to śpiąc
– dawałem władzę nad zwierzętami. Ha, raz nawet wygoniłem wszystkie szczury i
myszy z jakiegoś zapchlonego miasta. A jak się już rozbudzałem na dobre – tak
jak teraz, potrafiłem podbić całe cywilizacje. Słyszeliście o Majach? Nie? Ale
za to oni mnie słyszeli. Oj, słyszeli i słuchali, wyżynali się aż miło. Teraz
kolej na was – już niedługo. Jak tylko szybko odrodzę się, z całą pamięcią i
siłą, daję wam góra 15 lat.
Już czuję jak
moje korzenie słabną, pamięć mi się trochę mąci, jeszcze trochę i spadnę w dół,
prosto do strumienia gdzie zgniję do cna i wtedy mój uwolniony duch odrodzi się
na nowo w jakimś normalnym miejscu. Jeszcze tylko jedna lepsza wichura i
wreszcie będzie po mnie. Chociaż już nie pamiętam po co, ale śpiewać jeszcze
potrafię, oj potrafię, teraz to moje miejsce nazywają skałą samobójców, he, he.
Gwałtowny
łomot do drzwi rozszczekał całą psiarnię leżącą w sieni. Antonio zbudził się
gwałtownie, otrząsnął i zerwał na nogi. Już się szykował na awanturę jaką
wyprawi gościom dobijającym się o tak barbarzyńskiej porze. Ledwo co zasnął nad
ranem po wyjątkowo ciężkiej wichurze.
- Co za
hałasy, kogo znów tam diabli niosą o świtaniu?
- Panie
Antonio! Niespodzianka! Spadło, w końcu spadło!
- Aaa, to ty
Gaetano? Co ci znów spadło? Rozum do ciżem?
- Ech Panie
Antonio, żarty na bok, to powykręcane drzewo coś Pan na krzypce sobie upatrzył,
przytargalim Panu. To co? Będzie po florenie Panie Stradivarius?
Melduję, że przeczytałem. Ładnie zagrane i w przystępnej tonacji.
OdpowiedzUsuń