środa, 31 grudnia 2014

Dziki Wschód



Podnieś rękę, boże Dziecię
Błogosław ojczyznę miłą
W dobrych radach, w dobrym bycie
Wspieraj jej siłę Swą siłą
Dom nasz i majętność całą
I wszystkie wioski z miastami…

Ten tekst popularnej kolędy przenosi mnie nieodmiennie do Polski ziemiańskiej, zaściankowej, tej sprzed wojen światowych, do tych pól zielonych, tych pagórków leśnych, ale przede wszystkim do miasteczek, wsi i majątków rozsianych gdzieś hen daleko stąd, poza Niemnem, Prypecią, zagubionych wśród bagien i rozlewisk Polesia. Bo trzeba to sobie jasno powiedzieć, naszych najgłębszych korzeni tu nie ma, pozostały gdzie indziej. Każdy z nas – mieszkańców ziemi dzierżoniowskiej jest albo potomkiem osadników, albo sam się urodził daleko stąd. Gdzieś tam hen, są nasze dawne domy i majętności, i wszystkie wioski z miastami.
Ciągnie do korzeni, oj, ciekawość każe sprawdzić. Byłem dwa razy w miasteczku, skąd pochodzi moja rodzina, dawniej położonego w centrum Rzeczypospolitej, na skrzyżowaniu starodawnej królewskiej via reggia prowadzącej z zachodu Europy na jej wschód z drogą Wilno-Kraków. Z jednej strony potężny kompleks puszczy Białowieskiej, z drugiej potężny kompleks bagien Dziki Nikor. W 1536 roku królowa Bona nadała miasteczku prawa miejskie i rozpoczął się okres prosperity. Obecnie nic nie świadczy o jego dawnej świetności.
Dziwnie jest czytać swoje nazwisko na zapadłych grobach starego cmentarza przy przywracanym do życia przez mieszkańców kościele. Dziwnie jest rozmawiać z miejscowymi ludźmi takim łamanym polsko-ruskim dialektem. O ile starsi mówią w pięknym, śpiewnym polskim, o tyle młodzi już niewiele potrafią w nim powiedzieć. A czemu u was ta główna brukowana droga jest taka krzywa i nierówna? A bo to jeszcze poliaki przed wojną robiły i tak zostało. Czas się zatrzymał, nowa władza radziecka zbudowała pomnik Lenina, dom kultury i sklep. Reszta została jak była, a i nowe robi się tak samo jak przed wiekami. Młodzi chcą się pobrać, to sąsiedzi, znajomi i rodzina idą do lasu po materiał, w miejscowym tartaku pnie przecierają na bale i powstaje wspólnymi siłami chałupa jak ksero z sąsiedniej.
Dziwny i zdecydowanie wart poznania jest ten świat pozostawiony za plecami, z inną już kulturą, innymi zwyczajami i całkowicie innym spojrzeniem na świat. Oczywiście to nie jest to co przed wojną, nie ma Żydów walczących na kije z Cyganami o konie pasące się na łąkach przy wiosce, nie ma bagien, obszernych rozlewisk wciskających się odnogami pomiędzy domy tak, że łatwiej i szybciej było dalszego sąsiada odwiedzić łódką, niż rowerem, ale coś w ludziach pozostało. W całej wiosce nie ma tradycyjnego domu zamykanego na klucz. Nie ma zamków, nie ma kluczy, nie można domu zamknąć, bo i nie ma takiej potrzeby. Co prawda pojawiają się zamki w nowych domach, z nowymi drzwiami, bo takie już fabryka robi, ale klucze do nich jakoś szybko się gubią. Dla mnie to był szok kulturowy. Bo jak tak można? Ano, jak widać, można.
Sądzę, że warto poznać swoje własne korzenie, zatrzymać się na chwilę, obejrzeć do tyłu, spojrzeć na miejsce z którego wyszliśmy i popatrzeć czy aby na pewno idziemy w dobrą stronę. A jeśli nawet nie, jeśli pochodzimy z pod Łodzi czy Krakowa, to dla wielu z nas wschodnie tereny I i II Rzeczypospolitej i tak są egzotyką wartą poznania. Jeżeli u nas cegły wołają po niemiecku, to tam kamienie krzyczą po polsku. Pałace, zamki, kościoły i cerkwie. Kamienice, domy i chutory – tylko się wsłuchać. Oczywiście to już nigdy nie wróci do Polski, ale w pewnym sensie Polska może tam powrócić kulturowo czy gospodarczo. A na bank turystycznie, to taki dziki wschód, tym bardziej dziki, że jeszcze nieodkryty, taki żywcem wycięty z „Kochanka Wielkiej Niedźwiedzicy” Sergiusza Piaseckiego. Przy okazji – polecam tę lekturę, świetna rzecz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz