Podnieś rękę, boże Dziecię
Błogosław ojczyznę miłą
W dobrych radach, w dobrym bycie
Wspieraj jej siłę Swą siłą
Dom nasz i majętność całą
I wszystkie wioski z miastami…
Błogosław ojczyznę miłą
W dobrych radach, w dobrym bycie
Wspieraj jej siłę Swą siłą
Dom nasz i majętność całą
I wszystkie wioski z miastami…
Ten tekst popularnej kolędy przenosi mnie
nieodmiennie do Polski ziemiańskiej, zaściankowej, tej sprzed wojen światowych,
do tych pól zielonych, tych pagórków leśnych, ale przede wszystkim do
miasteczek, wsi i majątków rozsianych gdzieś hen daleko stąd, poza Niemnem,
Prypecią, zagubionych wśród bagien i rozlewisk Polesia. Bo trzeba to sobie
jasno powiedzieć, naszych najgłębszych korzeni tu nie ma, pozostały gdzie
indziej. Każdy z nas – mieszkańców ziemi dzierżoniowskiej jest albo potomkiem
osadników, albo sam się urodził daleko stąd. Gdzieś tam hen, są nasze dawne
domy i majętności, i wszystkie wioski z miastami.
Ciągnie do korzeni, oj, ciekawość każe
sprawdzić. Byłem dwa razy w miasteczku, skąd pochodzi moja rodzina, dawniej
położonego w centrum Rzeczypospolitej, na skrzyżowaniu starodawnej królewskiej via
reggia prowadzącej z zachodu Europy na jej wschód z drogą Wilno-Kraków. Z
jednej strony potężny kompleks puszczy Białowieskiej, z drugiej potężny
kompleks bagien Dziki Nikor. W 1536 roku królowa Bona nadała miasteczku prawa
miejskie i rozpoczął się okres prosperity. Obecnie nic nie świadczy o jego
dawnej świetności.
Dziwnie jest czytać swoje nazwisko na
zapadłych grobach starego cmentarza przy przywracanym do życia przez
mieszkańców kościele. Dziwnie jest rozmawiać z miejscowymi ludźmi takim łamanym
polsko-ruskim dialektem. O ile starsi mówią w pięknym, śpiewnym polskim, o tyle
młodzi już niewiele potrafią w nim powiedzieć. A czemu u was ta główna
brukowana droga jest taka krzywa i nierówna? A bo to jeszcze poliaki przed
wojną robiły i tak zostało. Czas się zatrzymał, nowa władza radziecka zbudowała
pomnik Lenina, dom kultury i sklep. Reszta została jak była, a i nowe robi się
tak samo jak przed wiekami. Młodzi chcą się pobrać, to sąsiedzi, znajomi i
rodzina idą do lasu po materiał, w miejscowym tartaku pnie przecierają na bale
i powstaje wspólnymi siłami chałupa jak ksero z sąsiedniej.
Dziwny i zdecydowanie wart poznania jest ten
świat pozostawiony za plecami, z inną już kulturą, innymi zwyczajami i całkowicie
innym spojrzeniem na świat. Oczywiście to nie jest to co przed wojną, nie ma
Żydów walczących na kije z Cyganami o konie pasące się na łąkach przy wiosce,
nie ma bagien, obszernych rozlewisk wciskających się odnogami pomiędzy domy
tak, że łatwiej i szybciej było dalszego sąsiada odwiedzić łódką, niż rowerem,
ale coś w ludziach pozostało. W całej wiosce nie ma tradycyjnego domu
zamykanego na klucz. Nie ma zamków, nie ma kluczy, nie można domu zamknąć, bo i
nie ma takiej potrzeby. Co prawda pojawiają się zamki w nowych domach, z nowymi
drzwiami, bo takie już fabryka robi, ale klucze do nich jakoś szybko się gubią.
Dla mnie to był szok kulturowy. Bo jak tak można? Ano, jak widać, można.
Sądzę, że warto poznać swoje własne korzenie,
zatrzymać się na chwilę, obejrzeć do tyłu, spojrzeć na miejsce z którego
wyszliśmy i popatrzeć czy aby na pewno idziemy w dobrą stronę. A jeśli nawet
nie, jeśli pochodzimy z pod Łodzi czy Krakowa, to dla wielu z nas wschodnie
tereny I i II Rzeczypospolitej i tak są egzotyką wartą poznania. Jeżeli u nas
cegły wołają po niemiecku, to tam kamienie krzyczą po polsku. Pałace, zamki,
kościoły i cerkwie. Kamienice, domy i chutory – tylko się wsłuchać. Oczywiście
to już nigdy nie wróci do Polski, ale w pewnym sensie Polska może tam powrócić
kulturowo czy gospodarczo. A na bank turystycznie, to taki dziki wschód, tym
bardziej dziki, że jeszcze nieodkryty, taki żywcem wycięty z „Kochanka Wielkiej
Niedźwiedzicy” Sergiusza Piaseckiego. Przy okazji – polecam tę lekturę, świetna
rzecz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz