Idee mają to
do siebie, że bywają groźniejsze od całego arsenału jądrowego byłego ZSRR.
Rzuci ktoś jakieś hasło i dalej leci już sobie to hasło samodzielnie przez
kontynenty i stulecia. Zjednoczona
Europa po raz pierwszy pojawia się w kształcie Cesarstwa Rzymskiego około dwóch
tysięcy lat temu i od tamtych czasów ten mit założycielski kusi kolejne
pokolenia. Średnio co tysiąc lat idea odżywa i jest z różnym skutkiem wcielana
w życie.
14 kwietnia
972 roku powstała w Rzymie II Unia Europejska. Po wielu staraniach o odrodzenie
idei Cesarstwa Rzymskiego jednoczącego pod wspólnym panowaniem różne ludy i
obszary naszego kontynentu, doszło do politycznego mariażu pomiędzy wstrząsaną
kolejnymi kataklizmami barbarzyńską jeszcze miejscami Europą, a zachowującym
ciągłość historyczną cywilizowanym i bajecznie bogatym Cesarstwem Bizancjum.
Znaczy się, ślub wzięli Otton II – Święty Cesarz Rzymski i przy okazji król
niemiecki oraz księżniczka bizantyjska Teofano – po prostu księżniczka.
Cesarzowi chodziło o powołanie do istnienia potężnego cesarstwa rozciągającego
się na całą Europę, w skład którego wchodziły by wszystkie królestwa
zachowujące własną niezależność, ale będące również członkami jednego
organizmu. Wypisz-wymaluj Unia Europejska.
Przy tej
okazji na znaczeniu zyskało pewne młode państewko, dopiero co skonsolidowane z
różnorodności plemiennej, a położone z grubsza pomiędzy Odrą, a Bugiem. Drugą,
może i najważniejszą rzeczą wynikłą z wcielania w życie idei zjednoczonej
Europy był pewien złoty drobiazg przywieziony z Bizancjum przez Teofano na
dwór, drobiazg wywołujący zgorszenie i pełne kręcenia nosem niedowierzanie, niszczący
tradycje i wieszczący upadek cywilizacji – znaczy się, nasz dobrze wszystkim
znany widelec.
Czas leci jak
z bicza trzasnął, minęło kolejne tysiąc lat. Idea odżyła pierwotnie w postaci
wspólnoty węgla i stali (no i gdzież ten węgiel obecnie?), wkrótce powrócono do
koncepcji jednego cesarstwa wszystkich królestw i mamy oto Unię Europejską III.
Poprzednie wersje ginęły na skutek zderzeń i wojen z sąsiednimi kulturami i
cywilizacjami, wskutek wewnętrznej niechęci do rezygnacji z indywidualności,
być może tej idei jest pisane pozostać li tylko efemerydą. Ale może i nie.
Przypatrzmy się Chinom. W całej swojej historii przechodziły losy bliźniaczo
podobne do naszych, europejskich, bywały stulecia bez centralnej władzy,
stulecia pod okupacją, luźne związki państw, cały mix historyczny. Jeżeli teraz jako jeden organizm Chiny chwalą
się swoją nieprzerwaną historią 3,5 tys. lat, to na tej samej zasadzie i Europa
może się pochwalić podobnym okresem rozwoju cywilizacji.
Jesteśmy w
pewnym sensie na podobnym etapie rozwoju jako Europa, co Polska za Mieszka I.
Mamy rozbicie plemienne, każde ciągnie w swoją stronę i każde uważa się za
najważniejsze, a co najmniej ważniejsze od sąsiadów. Mamy silnych wrogów
zewnętrznych, którzy nas próbują podbić jeśli nie wprost militarnie, to na bank
gospodarczo (proszę się na chwilę obrócić i zerknąć na metkę w majtkach czy
spodniach – bystre oko zapewne bez przeszkód wypatrzy tam literki PRC, lub po
prostu China). Widzimy krótko, ot na wyciągnięcie
ręki. Ale jeśli podnieść wzrok, i popatrzeć na sto, sto pięćdziesiąt lat naprzód, czy większe szanse mamy jako
luźna kupa plemion, czy jedno państwo? Czy zostanie po nas coś więcej niż idea,
czy pardon, widelec?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz