środa, 31 grudnia 2014

Listopad refleksyjnie



Listopad nastraja refleksyjnie. Początek miesiąca otwierają co prawda święta wszystkich świętych i wszystkich zmarłych, ale przecież i sama przyroda skłania do zadumy nad przemijaniem, wspominamy zarówno tych, którzy już zakończyli tutaj zawody, swojej wiary ustrzegli i zdobyli nagrodę, jak również wszystkich, co do których mamy taką nadzieję. Mamy też nadzieję i na to, że po tamtej stronie spotkamy naszych bliskich i znajomych, ale przecież na tym nie koniec. Spotkamy również i tych, którzy mieszkali kiedyś w naszym mieście, tych którzy to miasto tworzyli. Nigdy was nie interesowało kim byli, czym się zajmowali, co czuli i co myśleli?
Byli dokładnie tacy jak my, śmiali się, cierpieli, kochali, czasem nienawidzili. Lubili posiedzieć przy kuflu dobrego piwa, pośpiewać, potańczyć. Mieszkało tu od zawsze wiele grup narodowościowych, przez większość istnienia Bielawy to był niespokojny teren pogranicza, naturalną granicą były grzbiety Gór Sowich, tu był Śląsk, tam były Czechy. Później, choć państwa się zmieniały, górskie przełęcze zawsze były wrotami do innego porządku prawnego, do innych rynków, czasem do wolności, czasem po prostu ucieczką przed prześladowaniem pod te inne skrzydła. Nic więc dziwnego, że wytworzyła się mieszkanka kulturowa, która przez wieki żyła ze sobą w zgodzie. Nawet jeśli oprócz pochodzenia dzieliła ludzi dodatkowo wiara nie było to powodem konfliktów. Żyli ze sobą w zgodzie Niemcy, Polacy, Czesi i Żydzi. Niestety, tylko do czasu.
Jest późne lato 1944 roku. Basia skończyła właśnie 17 lat, jest śliczna, ma aspiracje artystyczne, ale interesuje się też i nauką. Mieszka z rodzicami i młodą Ukrainką do pomocy w domu przy ul.Górskiej w Bielawie. Wojna dociera i do Bielawy, bombardowanie to może i wyjątek, ale w mieście jest pełno rannych, uciekinierów, robotników przymusowych i poziom życia drastycznie spada. Basia angażuje się prace Czerwonego Krzyża, pomaga w szpitalu, pielęgnuje rannych, jest powszechnie lubiana. Jej dwóch starszych braci zginęło na wojnie, trzeci zostaje poważnie ranny pod Rygą, gdy pocisk w dziale przedwcześnie wybucha. Jej przyjaciel, może chłopak, właśnie zginął w Warszawie podczas powstania. Koszmar wojny dotyka w końcu i naród, który tę wojnę wywołał.  Basia mimo wszystko jest w lepszej sytuacji, bo pochodzi z fabrykanckiej rodziny, jej tata to nie byle kto, to sam Gottfried Dierig, jeden z braci – właścicieli całego koncernu. Pochodzenie to szybko okazuje się przekleństwem, jej właśni rodzice zabijają ją w przeddzień wkroczenia Rosjan, po czym sami popełniają samobójstwo w ukochanym domu malowniczo położonym na zboczu Góry Maślanej, przy ul.Górskiej. W późniejszych latach w tym domu będzie przedszkole.
Rok później, jesienią 1945 roku młody Erich powraca do matki mieszkającej przy ul.Tkackiej w Bielawie. Nie pchał się na tę wojnę, zresztą 6 lat wojny to lwia część jego dzieciństwa i młodości. Wyboru nie miał żadnego. Jego jednostka została rozbita w kwietniu pod Rotenburgiem, a on sam, przez 3 miesiące wracał do domu, często przymierając głodem, żywiąc się tym, czym dobrzy ludzie się z nim podzielili. Otworzył furtkę na podwórko i dostał kulą w plecy, umarł na progu własnego domu, w ramionach matki. Jego winą było to, że miał na sobie wojskową kurtkę, pozbawioną dystynkcji co prawda, ale zawsze niemiecką. No i wyglądał na szkopa.
Jak będziecie w listopadzie na jakimś cmentarzu, podejdźcie pod krzyż i zapalcie mały znicz. Dla Basi i Eryka. Bo pojednanie to nie zapominanie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz