Ludzie lubią wiedzieć. Zapewne
ta cecha niegdyś została przekazana potomstwu przez osobnika, który lubił
wiedzieć skąd może nadejść niebezpieczeństwo i jako potomkowie tego mądrego
przodka pielęgnujemy w sobie to umiłowanie do wiedzy i w dużej mierze
ułożyliśmy sobie świat tak, że wiedza stanowi o pozycji człowieka. Ale co tak
naprawdę wiemy? Przecież to co uważamy za pewne i niezmienne w potocznym tego
słowa znaczeniu, ulega ciągłym przemianom, pojawiają się zarówno coraz to nowe
zarówno teorie naukowe jak i kremy do opalania. Pantha rhei (wszystko płynie) –
mawiali starożytni i zapewne wiedzieli co mówią. Zdobywanie wiedzy to proces
ciągły. To co było kiedyś uważane za coś pewnego, dzisiaj między bajki zostało
włożone. I jest to cecha charakterystyczna dla każdej dziedziny wiedzy. Od
motoryzacji, poprzez kosmetyki do fizyki kwantowej i psychologii. No to może
jest coś co wiemy na pewno? Tylko co to może być? Co jest pewne i niezmienne w
otaczającym nas świecie?
Może to, że jak podniosę kamień
i go upuszczę to on spadnie na ziemie? Każde dziecko powie, że to jasne,
grawitacja i te rzeczy... Tylko co to jest grawitacja i skąd się bierze? Tak
naprawdę to nie wiadomo. Serio. Od lat
jest poszukiwany sposób na połączenie teorii grawitacji (jakby jakaś konkretna
była) z teorią względności i fizyką kwantową. Bezskutecznie. Jest to jedna z
tych cholernych zagadek natury.
No to piękno. Czy piękno jest
pewne i niezmienne? I tu was mam. Odkładając na bok stwierdzenie, że piękno nie
może być rozpatrywane w oderwaniu od człowieka, a człowiek to taki puch marny
itd. to okazuje się, że piękno jest jednym z kryteriów ocen poprawności teorii
naukowych! Jakby kretyńsko to nie brzmiało to tak jest. Jeżeli jakaś teoria
naukowa nie jest piękna to pewnie jest stekiem bzdur i należy czym prędzej
zabierać się za poszukiwanie teorii, która jest prosta, opiera się często na
symetrii i w zgrabny sposób opisuje obserwowane lub wysnute zjawiska – bo z
grubsza tak jest pojmowane piękno w nauce. Jest to może zjawisko z pozoru
szokujące (no bo jak to? subiektywne poczucie piękna ma być wyznacznikiem
poprawności teorii naukowych?) ale za to tak głęboko zakorzenione, że
spowodowało pojawienie się np. teorii strun w fizyce. Ponieważ pewne zjawiska
opisywane przez kobylaste, brzydkie, rozbudowane układy równań różniczkowych
(brrrrr....ohyda), w cudowny sposób redukują się do pięknych prościutkich
wzoreczków jeżeli zapiszemy je w przestrzeni 10 lub 26 wymiarowej ... to
znakiem tego przestrzeń ma 10 lub 26 wymiarów bo tak pięknie jest i basta.
Znamy 4, reszta gdzie? Pewnikiem pozwijały się w struny, ale były, no... słowo
honoru... Śmieszne? Ano trochę śmieszne. No to zostawmy te całe piękno i
poszukajmy czegoś konkretnego.
Myślę sobie o naturze rzeczy i pomyślałem, że poszukiwana
teoria wszystkiego (czyli taka co to potrafi wytłumaczyć i kwanty i relatywizm,
a gryzą się te dwie teorie, oj gryzą) to takie zabieranie się do problemu od
dupy strony. Mamy oto świat jaki mamy i z grubsza poznajemy jak działa.
Nadajemy nazwy różnym zjawiskom i wymyślamy powody dla których rzeczy dzieją
się tak jak się dzieją. Ale czy nasza porażka w dotychczasowych poszukiwaniach
wytłumaczenia chociażby powodu istnienia wszechświata nie bierze się stąd, że
fizyka nie może być do końca poznana poprzez nasz biologiczny umysł, a ten fakt
jest nieświadomie odrzucany w niczym nieuzasadnionym przekonaniu o własnej
predestynacji do poznania wszystkiego. To chyba te nasze genetyczne
uwarunkowania nas tak pchają. Tymczasem sama natura stawia nam granice – będące
poniekąd fundamentami świata – które głośno krzyczą „dotąd można, ale dalej
wara”. Pierwsza granica to nieoznaczoność. Czasami wywraca się ją na drugą
stronę tłumacząc ją tym, że jak walnie się w elektron fotonem, to i owszem
poznamy jego położenie, ale od tego walnięcia elektron dostanie takiego kopa,
że za cholerę nie poznamy jego np.pędu – zwykłe pomylenie skutków i przyczyn co
najmniej jak sądzę. Albo, że za złamanie funkcji falowej (też nieoznaczoność)
odpowiedzialny jest umysł obserwatora i nawet co niektórzy poważni naukowcy z
długimi siwymi brodami, szukają w mózgu ośrodku odpowiedzialnego za łamanie
funkcji falowych (i to jest autentyk - chich, ale jazda, nie?). Nawet fajne są
te teorie jak się je czyta. Niesamowite. Ale tak samo niesamowita i fajna jest
teoria ruchu planet w modelu ptolemeuszowskim z tymi wszystkimi epicyklami i
dyferencjami (słońce i planety zapierdzielają dookoła ziemi). Skomplikowana,
dająca w pewnym zakresie przewidywalne rozwiązania i ... zupełnie nietrafna.
Ale zarazem piękna, pokazująca potencjał rozumu ludzkiego i tę tęsknotę do
zrozumienia. Podobnie zresztą jak te tłumaczenia nieoznaczoności.
Obecna fizyka (czytaj – rozumienie świata) ma wiele
poważnych trudności. Jak powiązać grawitację z trzema pozostałymi oddziaływaniami?
Co to jest przestrzeń i czy ma energię? Co działo się w pierwszej erze
powstawania wszechświata w tzw. czasie Plancka? Jak pogodzić fizykę kwantową z
teorią względności? Co się dzieje w obserwowalnym wszechświecie z tymi
pędzącymi ponad miarę galaktykami? Jak usunąć niekonsekwencję w Zasadzie
Zachowania Energii przy Big Bangu? To tylko najbardziej „reprezentatywne” z
problemów.
Ponadto jest kilka dziwnych faktów, nad którymi
przechodzi się do porządku dziennego, a które mogą zadziwić jeśli się nad nimi
zastanowić. Co można zatem powiedzieć konkretnego o świecie? Chyba jedynie to,
że nic konkretnego powiedzieć się nie da. Ha! I jest to na dodatek
fundamentalne prawo naszego świata, z którego wynika wszystko inne. W fizyce
nazywa się to zasadą nieoznaczoności Heisenberga. W matematyce jest twierdzenie
o niezupełności Godla – prawie pełna analogia. W filozofii wydaje się, że jest
powszechnie przyjęta teza o tym, że ludzki język, słowa, zdolność poznania
nigdy nie obejmą prawdziwego kształtu natury rzeczy – i to z samej istoty
rzeczy. A jak już trzech mówi tym samym tonem, to znaczy, ze coś w tym jest.
Czyli z jednej strony mamy fundamentalne prawo
przyrody o nieoznaczoności / niezupełności / niemożności poznania, a z drugiej
... no właśnie czy mamy coś pewnego? Szukajmy więc dalej. Weźmy taki ruch.
Istnieje czy nie? Dziecko z przedszkola powie, że tak, nie bądźmy więc głupsi
od niego i też powiedzmy: Tak, ruch istnieje. Co to znaczy? Kiedy coś jest w ruchu?
Jak zmienia swoje położenie, czyli zmienia odległość względem pewnego
wyróżnionego punktu w przestrzeni. Weźmy sobie taki szkolny pociąg, który to z
miasteczka A do miasta B itd. Pomniejszmy go wielkości Plancka. Niech będzie
jakąś maciupcią cząstką subatomową, neutrinem, czymkolwiek. Spróbujmy przesunąć
go o dwie odległości Plancka. A teraz o pół. I co? I figa. I nie da się.
Odległość Plancka to najmniejsza możliwa „porcja” przestrzeni. Taki kwant
przestrzeni. To bardzo ważne stwierdzenie, bo dla mnie stanowiło punkt wyjścia
do dalszych rozważań. Uwaga: Dalej będę bardzo bezczelny, bo wkraczam na grunt
nieznany (mi przynajmniej). O ile teoria względności, przynajmniej ta ogólna
jest w miarę prosta, logiczna i piękna (do szczególnej nie podchodzę, gdyż mam
wrodzoną awersję do układów równań różniczkowych), teoria kwantowa jest tak
samo prosta, logiczna i też piękna, o tyle z tą przestrzenią tak różowo to już
nie jest.
Tak na boku, to powstanie teorii względności
zawdzięczamy bujnej wyobraźni młodego Einsteina. Otóż cała gotowa teoria
względności w wersji ogólnej pojawiła się wtedy gdy Albert wyobrażał sobie jak
jedzie parową lokomotywą z prędkością światła (nie śmiać się, wtedy parowe
lokomotywy to było coś) i sobie świeci latarką. Tylko i wyłącznie spekulując co
się dzieje z promieniem światła z tej latarki Albert doszedł do całej swojej
teorii*. Podobnie rzecz się miała zresztą i z mechaniką kwantową; namiętne
rysowanie zwykłych strzałeczek i zabawa nimi spowodowała powstanie tej pięknej
dziedziny wiedzy. Skoro ci wielcy zajmowali się takimi głupstwami, to bez obaw
możemy i my sami pobawić się w teoretyków. Nic głupszego na pewno nie
wymyślimy, a gdyby nawet, to i tak bez aparatu matematycznego nasze spekulacje
pozostaną tylko i wyłącznie zabawą. No to się pobawmy.
Nigdy, ale to nigdy nie zdołamy podejrzeć co dzieje
się pod zasłoną Heisenberga. Nie wynika to naszej ułomności, czy z
niedoskonałości naszych przyrządów, tak po prostu jest i co najważniejsze jest
to bardzo, ale to bardzo ważna cecha naszego wszechświata. Ale za to możemy
modelować sobie do woli. Model to taka cwana sztuczka: jak nie możemy badać
oryginału, to badamy coś co jest podobne do niego i wtedy np. mówimy, że skoro
Jolka jest podobna z charakteru do Moniki, a Monika lubi zwierzęta, to śmiało
możemy umówić się z Jolką na podryw do zoo – a to jest właśnie modelowanie.
Panie raczą sobie zamienić Jolkę i Monikę na Jaśka i Grześka. Tyle, ze czasami
można się cholernie naciąć ...
Z nauką jest identycznie. Możemy nakładać kolejne
warstwy masek na niepojęte prawa natury i oswajać z nimi swoje mózgi.
Oczywiście bez żadnych gwarancji słuszności naszych modeli. Czasami myślę, że
większość niepowodzeń we współczesnej fizyce powodowane jest konfliktami raczej
samych modeli niż faktyczną niewiedzą. Zleźmy jednak z powrotem na Plancka i
jego całkiem sensowny model świata – proszę się nie bać, żadnych definicji i
wzorów, chętni sobie sami mogą wyguglać albo doczytać.
Kwanty przestrzeni sugerują niemożność odbywania
podróży przestrzennych. No bo jeśli cząstki poruszają się skokami co odległość
Plancka to gdzie są między skokiem? Hiperprzestrzeń? Bzdura, powie każdy z was
i będzie chyba miał rację. No to jak to jest? Każda jedna rzecz (materia)
składa się z cząstek, cząstki z atomów, atomy z elektronów i jąder, jądra z
neutronów i protonów, neutrony pewnikiem z kwarków i leptonów, kwarki ... stop.
A przekaz energii ogólnie to promieniowanie czyli też cząstki (fotony
zazwyczaj) lub fale jeśli patrzymy drugim okiem. Czyli albo materia zapierdziela
będąc energią lub się posuwa mając masę. A czemu ją ma? Momencik. Za dużo tych
albo-albo. Ruch każdej cząstki można traktować przecież jako superpozycję
(wypadkową) ruchu jej składników.
Przestrzeń nie pozwala na ruch ciągły, muszą być
wykonywane skoki co kwant. Czy pytanie co jest pomiędzy nimi ma sens? Chyba
najmniejszego. Wyobraźmy sobie przestrzeń jako zbiór kulek. Każda kulka jest
sprężysta, ściśle przylega do sąsiednich i jest ich nieskończenie wiele. I
każda jest związana z każdą inną. Jeśli wysypiemy stalowe kulki na stół, tak
aby ułożyły się ściśle jedna obok drugiej to otrzymamy coś na kształt plastra
miodu. Wyobraźmy sobie jednak, że ułożyły się „w tabelkę” rzędami i kolumnami.
Posuwając jedną do przodu, przesuwa się cały rząd. Jest to odpowiednik
splątania i jako przekaz informacji (o przesunięciu) odbywa się natychmiastowo.
Ponieważ kulki są ze sobą połączone, możliwe jest rozchodzenie się w nich fal –
to są oddziaływania EM, słabe i silne. Rozchodzą się oczywiście z prędkością
rozchodzenia się fal – można tu dywagować o sprężystości ośrodka (mały ukłon w
stronę koncepcji eteru). Inaczej jest z grawitacją. Cząstki obdarzone masą
odkształcają sieć przestrzeni. Nie tyle geometrycznie, żadnych tam zakrzywień,
ale poprzez analogię do ciała stałego powodują naprężenia w sieci. W skrajnych
przypadkach skrajne naprężenia nie pozwalają na swobodny przepływ fal-energii i
wtedy mamy np. czarną dziurę. Ale trochę was okłamałem.
Cząstki
obdarzone masą i inne cząstki ... hm ... tak naprawdę nie istnieją. Istnieją
tylko i wyłącznie oddziaływania między kwantami przestrzeni. Tysiące i miliony
kwantów przestrzeni składają się na głupiego kwarka. Jeśli pobudzimy mocniej
dany obszar przestrzeni to będzie drgać/naprężać się/zapierdzielać w bardziej
dobitny sposób na dodatek rozprzestrzeniając się na boki i wtedy po kolei
będziemy nazywać go coraz bardziej wymyślnymi nazwami cząstek elementarnych,
mając cały czas do czynienia z tą samą grupą oddziaływań samej przestrzeni. I
tak, stosując taki model, można powiązać grawitację z kwantami i co tylko
chcecie.
I pomyśleć, ze
mamy nawet narzędzia do badania tej teorii. Doskonale wpasowuje się tutaj
teoria sprężystości ciała stałego (nota bene operująca w przestrzeni 9
wymiarowej) i teoria chaosu. Ponieważ zaburzenia przestrzeni określam jako
istotę cząstek, to aby się nie rozmyły jak kręgi na wodzie – a ich cechą jest
chaotyczne oddziaływanie na sąsiadów – muszą trzymać się w kupie. I oto teoria
chaosu potwierdza możliwość takich zjawisk – utrzymywanie się w czasie stałych własności
odmiennych niż reszta otoczenia badanego obszaru jest normą – przykład
czerwonej plamy na Jowiszu. Pomysł tego modelu przynajmniej z grubsza nie
przeczy poznanym prawom fizyki. Grawitacja jako naprężenia, zgodnie z teorią
sprężystości mają tendencję do łączenia się i jest to przecież nic innego jak
przyciąganie. Analogii od groma. Może nawet ktoś z czytelników przetestuje ten
model? Ale to taka zabawa. Czysta fantastyka, chociaż, miło by było gdyby ... .
Sam wyobrażam sobie zastosowanie tego modelu i włos mi się jeży na głowie jak
pomyślę jakie to pozornie bzdurne pomysły przychodzą mi do głowy.
Bo nie wiemy
czym jest przestrzeń. Jakie ma własności i czy w ogóle da się badać. A już
teoria pola to zupełna porażka – z definicji: „własność przestrzeni...” – koń
by się uśmiał . Ale lubię wyobrażać sobie, że kiedyś ludzkość zajmie się i tym
problemem na specjalnie skonstruowanych statkach badawczych spece będą badać
gdzieś henna rubieżach galaktyk własności głębokiej przestrzeni. Jedno tylko
zastrzeżenie, łatwo się pogubić w tych przestrzeniach, już w samej matematyce
jest ich od groma i jeszcze ciut, ciut. Ale zdradzę wam tajemnicę: to też tylko
modele. A skoro to wszystko modele, a pewności żadnej, że któryś jest słuszny
to i przestrzeń póki co odpada jako rzecz pewna. A szkoda.
Aby aż tak
pesymistycznie nie kończyć, to chyba jednak jest jedna rzecz pewna, nieomylna i
nadająca sens życiu. Taka dostępna każdemu i to bez żadnej reglamentacji. Co to
była, jest i nigdy nie przeminie. Po prostu miłość. Bo jeśli tylko kochasz ...
Ale to już zupełnie inna bajka na całkiem inną opowieść ...
Normalnie mnie zatkało. Skąd to przepisane? Zaczynam się bać.
OdpowiedzUsuńKiedyś poszło to w takim jednym miesięczniku w ramach publicystyki, miałem pisać więcej, ale czasu nie starczyło, żeby się nie marnowało wrzuciłem na bloga, może ktoś poczyta i zechce pogadać?
OdpowiedzUsuńMyślę, że pogadać nie zechce, bo musiałby gadać na kolanach, a nikt tego nie lubi, ale kto wie...? To samo dotyczy kwadratury koła ... Kto wie?
OdpowiedzUsuńTen znakomity artykuł dla zwykłego zjadacza chleba jest czymś niezwykłym i tajemniczym.Nie dziwię się,że Pan Bolesław padł na kolana przygnieciony masą gwiazdy neutronowej:)
OdpowiedzUsuńPanie Radosławie,należało napisać krótką"przestrogę"przed napisaniem tej notki:)
"Był ten nasz świat w mroku i mgłę osnuty;
Niech stanie się światłość!-i zrodził się Newton,
Lecz rychło i szatan wysłał swoje gońce:
pojawił się Einstein i znów zaćmił słońce".
Ten dowcipny czterowiersz znakomicie ilustruje trudności,jakie napotyka przeciętny człowiek,który chce zrozumieć rozwiązanie jakiejkolwiek zagadki naukowej.
Jest to o tyle zrozumiałe,że współczesna fizyka operuje nie tylko coraz bardziej skomplikowanym językiem matematycznym,ale także pojęciami,które przeciętnemu człowiekowi,nawykłemu do prastarych niemal zasad tzw.zdrowego rozsądku i odpowiadających im wyobrażeń po prostu nie mieszczą się w głowie.
I jeśli tylko ten przeciętny człowiek będzie słuchał swego wielce zarozumiałego demona tradycyjnego konserwatyzmu,który odrzuca wszystko,co wykracza poza te wyobrażenia,wówczas dojdzie do smutnego wniosku,że o ile dotąd nie rozumiał tylko pewnych rzeczy,o tyle teraz nie rozumie niemal nic.
Sprowadzenie bowiem pewnych pojęć do rzeczy już nam znanych,z którymi jesteśmy oswojeni,często prowadzi do zatracenia ich sensu fizycznego.
I wtedy nic nie rozumiejąc usiłujemy za to winić uczonych,tych"wysłanników szatana".
Natura nie jest bowiem taka prosta,jak byśmy sobie tego życzyli ani jak ją sobie wyobrażamy.Nasz świat jest prosty jak drut?A skąd się bierze przyciąganie-nie wiemy!
Ale na tym właśnie polega rozwój nauki,dzięki czemu stajemy się jako rodzaj"homo"coraz bardziej-"sapiens"(słowo:"sapiens"możemy sobie przy tym tłumaczyć jako-"myślący",lub jako pochodzące od"sapać",oczywiście-z nadmiaru mądrości).
Galaktyka składa się z ok.100 mld.gwiazd,kiedyś uważano,że to ogromna liczba,ale to nieco więcej niż nasz deficyt budżetowy:)
Wbrew powszechnemu przekonaniu to nie Einstein wprowadził do fizyki koncepcję czasoprzestrzeni,zrobił to nauczyciel Einsteina-Minkowski.
Einstein długo uważał,że Wszechświat jest stabilny,to była jego największa pomyłka,odkrycie Hubble'a,że Wszechświat się rozszerza z prędkościami rosnącymi proporcjonalnie do ich odległości(stąd stała kosmologiczna)wyprowadziło Einsteina z błędu.
Henryk